piątek, 3 maja 2013

Rozdział XV – Możliwe, że Elizabeth się znów komuś naraziła i teraz ten ktoś się na niej mści.


Crazy

Wciąż klęczałam na podłodze, trzymają głowę Damona na swoich kolanach. Cały czas przemawiałam głośno do wampira, czekając na pojawienie się Caroline. Po moich policzkach toczyły się łzy. Nie chciałam, by któremuś z braci Salvatore coś się stało. Zbyt wiele dla mnie znaczyli. Pochyliłam się i pocałowałam starszego z nich w czoło. Ścisnęłam jego dłoń, modląc się, by się ocknął. W pewnej chwili poruszył się i otworzył oczy.
-Co się stało? – spytał chicho.
-Nagle poczułeś się źle, osunąłeś się na ziemię i zemdlałeś.
Damon z trudem podniósł się i rozejrzał się. Poruszył się, gdy zobaczył leżącego Stefana. Próbował podnieść się, jednak był zbyt słaby.
-A co się stało ze Stefanem?
-To samo co Tobą.
Wampir ponownie spróbował wstać, jednak i tym razem mu się nie udało. Przerzuciłam jego ramię na swoje barki i trzymając go, pomogłam mu powstać. Razem dotarliśmy do sofy. Zerknęłam na niego. Wyglądał na strasznie wyczerpanego. Pobiegłam do kuchni, skąd przyniosłam mu woreczek krwi. Mój ukochany szybko go opróżnił. Teraz wyglądał już lepiej. Damon musiał zauważyć moje zatroskane spojrzenie, bo uśmiechnął się ciepło.
-Jak się czujesz? – spytałam i momentalnie zrobiło mi się głupio, że dopiero teraz o to spytałam.
-Już lepiej, ale… – urwał, bo Stefan się ocknął. Damon podszedł do niego i pomógł mu usiąść w fotelu. Następnie zniknął na chwilę i wrócił z kolejnym woreczkiem krwi, który rzucił bratu.
-Dzięki – powiedział, gdy skończył pić, na co wampir skinął głową.
Więcej już nic nie zdążyliśmy powiedzieć, bo do środka wpadła Caroline, a za nią Klaus. Gdy Damon go zobaczył wstał, spiął się i zacisnął pięści.
-Co on tu robi? – zadał pytanie, spoglądając na Care.
-Byłam w parku i Klaus przejechał obok. Zatrzymał się i poprosił mnie o rozmowę. Potem zadzwoniła Elena, więc spytałam się Klausa czy mnie tu zawiezie. On się zgodził, więc tu jesteśmy – wyjaśniła szybko. – Co się tutaj stało?
-Już nic – stwierdził Damon, jednak co jakiś czas pocierał się po skroniach. Podobnie jak Stefan.
-Damon, proszę Cię. Powiedz co się stało – poprosiłam i pogładziłam go po ramieniu, ale ten uparcie myślał. – Stefan? – zwróciłam się do młodszego Salvatore’a, ale ten pokręcił głową i nie odzywał się. Dlaczego oni muszą być zgodni w takich momentach?!
-Eleno – zaczął Klaus i zbliżył się do mnie, a Damon schował mnie za sobą. – Teraz nie jest mi ona potrzebna. Nie musisz jej tak chronić – dodał i usiadł na stole. – A więc, Eleno? Jak to było? Opowiedz wszystko od początku.
-Nic mu nie mów! – nakazał mi Damon.
-Chcę wiedzieć co Ci się stało. A skoro sam nie chcesz nic powiedzieć, to jestem zmuszona porozmawiać o tym z Klausem – oznajmiłam i usiadłam naprzeciw hybrydy. – Ja i Damon oglądaliśmy film. Przyszedł Stefan i po chwili Damon zaczął pocierać się o skronie. Później wstał i oparł się o ścianę…
-Eleno, proszę Cię, bądź cicho – powiedział Damon, siląc się na spokój.
-…zacisnął pięści i później Damon… – nie powiedziałam nic więcej, bo ręka wampira zatkała mi usta.
Klaus wstał, odciągnął ode mnie mojego ukochanego i przyparł go do ziemi.
-Możesz nie przerywać damie, gdy ta mówi? – spytał nadal trzymając Salvatore’a.
-Puść Damona – zarządziłam, jednak nie liczyłam na to, że Niklaus spełni moją prośbę.
-Złaź ze mnie – warknął niebieskooki, jednak, tak ja myślałam, Pierwotny nie miał zamiaru tego robić.
-Klaus! – warknęła Caroline, ale ten wzruszył tylko ramionami.
-Damon zasłabł, chwilę później ze mną było tak samo. Jak się obudziłem byłem spragniony, to wszystko w tym temacie – dokończył Stefan. – A teraz zostaw mojego brata.
Klaus puścił Damona i usiadł ponownie na stole. Gdy spojrzałam na Damona, czułam, że chce uderzyć Klausa, więc podbiegłam do niego i chwyciłam go za rękę.
-Nie warto – szepnęłam, pociągając go na kanapę. Damon otrzepał się i usiadł obok mnie.
-Damon też był spragniony? – spytał Niklaus.
Pokiwałam w odpowiedzi głową i ścisnęłam mocniej dłoń starszego Savlatore’a. Spojrzałam na ukochanego.
-I to wszystko? – Mikaelson sprawiał wrażenie nie do końca przekonanego.
-Według nich tak, jednak ja czuję, że obaj coś jeszcze skrywają.
-Dlaczego tak sądzisz? – spytała hybryda.
-Bo gdyby było inaczej nie pocieraliby się co chwilę w skronie – odpowiedziałam.
Care podeszła do nas i usiadła na brzegu kanapy. Spojrzała podejrzliwe na stwórcę naszej linii krwi.
-Nic im nie zrobiłem – powiedział Klaus i uniósł ręce w geście niewinności. – Naprawdę.
-W takim razie, co wam jest, chłopaki? – spytała Caroline i zerkała to na Damona to na Stefana.
Starszy z braci wstał i podszedł do barku. Nalał do szklanki whisky i opróżnił ją. Następnie ponownie napełnił naczynie alkoholem. Umoczył z nim usta i przez chwilę milczał.
-Nie dacie mi spokoju, prawda?
Pokręciłam głową i spojrzałam na niego.
-Nadal trochę boli mnie głowa – mruknął i dopił resztkę trunku.
-Głowa, powiadasz? Ciebie też, Stefanie? – Niklaus odwrócił się w stronę młodszego z braci, który pokiwał głową. – Robi się coraz bardziej ciekawie.
Spojrzałam na niego pytająco, ale on nie zwracał na mnie, i na innych, najmniejszej uwagi. Po kilku chwilach wstał i podszedł do okna. Wyciągnął telefon i wybrał jakiś numer. Gdy po drugiej stronie rozległ się głos zerknęłam na Caroline. Moja przyjaciółka wyglądała na zaskoczoną. Podobnie jak ja nie wiedziała czego Klaus może chcieć od Bonnie. Pierwotny pytał się dziewczyny o możliwość istnienia zaklęć, które są wstanie połączyć kilka wampirów. Ta chciała wiedzieć więcej, więc wampir powiedział jej o tym co się stało. Czarownica milczała przez jakiś czas, ale w końcu powiedziała, że będzie musiała popytać się starsze czarownice i poszperać w księgach. Dodała jeszcze, że jak tylko się czegoś dowie to zadzwoni. Hybryda rozłączyła się i spojrzała na nas.
-Nie sądzisz, że należą nam się jakieś wyjaśnienia? – spytał Damon.
-Nie wydaje wam się dziwne, że wasza dwójka – Klaus wskazał głową na braci Salvatore – w tym samym momencie boli głowa i oboje się źle czujecie.
-Do czego zmierzasz? – Stefan pochylił się do przodu.
-Moment – odezwała się Caroline. – Ty też się źle poczułeś, gdy byliśmy w parku. Skoro Ty, Stefan i Damon w tym samym czasie źle się poczuliście, to raczej to nie jest przypadek. – Caroline wstała i zaczęła krążyć wokół nas. – I takie coś nie może się pojawić od tak…
Nagle dotarł do mnie sens słów Care i Klausa oraz telefon od Elizabeth. Skoro cała trójka poczuła się źle w tym samym czasie, i skoro chwilę później dzwoni do mnie Elizabeth, która jest jednocześnie zaskoczona i zatroskana, a potem nagle w słuchawce odzywa się jakiś mężczyzna, to cała ta sprawa musi mieć jakiś związek z magią i jest jej winą.
-Ale kto mógł rzucić takie zaklęcie? I co ono daje tej osobie? – pytałam, patrząc na Klausa.
-Musimy poczekać na jakieś informację od waszej przyjaciółki – odpowiedział. – Caroline, ja jadę. Podrzucić Cię?
-Nie, dzięki. O ile to nie problem chciałabym porozmawiać z Eleną.
Zgodziłam się. Klaus pożegnał się z Caroline poprzez pocałowanie jej w rękę. Ze mną postąpił podobnie, a obu bracią powiedział tylko Do zobaczenia i wyszedł. Kilka minut później zniknął Stefan, a Damon oświadczył nam, że mamy zrobić sobie babski wieczór i, że możemy podebrać jakieś alkohol z wyjątkiem whisky, oczywiście.
Tak więc, gdy tylko pensjonacie zostałyśmy we dwie, poszłyśmy do piwnicy, skąd wzięłyśmy dwie butelki wina. W salonie naszykowałyśmy jeszcze dwa kieliszki, korkociąg i włączyłyśmy muzykę i zaczęłyśmy się bawić.
-Is everybody going crazy? Is anybody gonna save me? - śpiewałyśmy jedną z naszych ulubionych piosenek, tańcząc jednocześnie do niej.

Kiedy piosenka się skończyła, usiadłyśmy na sofie i otworzyłyśmy pierwszą butelkę. Nalałam nam czerwonego płynu do kieliszków i podałam jeden z nich przyjaciółce. Upiłam łyk i spojrzałam na nią.
-Co robiłaś w parku z Klausem? – zadałam jej pytanie, które nie dawało mi spokoju już od jakiegoś czasu.
-Rozmawialiśmy. Tylko rozmawialiśmy.
-Co się stało? – spytałam, odkładając kieliszek. – Tylko nie mów mi, że nic. Przecież widzę, że coś jest nie tak.
-Pokłóciłam się z Tylerem. Klaus ostatnio narysował na lekcji mój portret i mi go podarował. Schowałam go do torby i zapomniałam o nim do dzisiejszego dnia. Tyler był u mnie popołudniu i zwalił przez przypadek moją torbę. Zbierając rzeczy, zauważył tą kartkę i wściekł się. Później… – Care spojrzała smętnie na resztę czerwonego wina w naczyniu, po czym wypiła je.
-Wyszedł od Ciebie bez słowa?
Caroline pokiwała głową i nalała sobie jeszcze wina.
-Wybiegłam za nim, ale on nie chciał ze mną rozmawiać, więc poszłam do parku. I tam, gdy płakałam, znalazł mnie Klaus. Spytał się mnie, co się stało, wiec powiedziałam mu, że pokłóciłam się z Tylerem. Kiedy pytał się, o co poszło zadzwoniłaś Ty. I tak znaleźliśmy się tutaj.
-O co dokładniej wam poszło?
-O moje uczucia względem Klausa. Ty sądzi, że czuję do niego coś głębszego.
Objęłam wampirzycę ramieniem. Moja przyjaciółka była naprawdę przybita. Ta sprawa była grubo ponad jej siły. Rozumiałam zazdrość Ty’a, ale bardziej rozumiałam Care. W końcu nie tak dawno byłam w niemal tym samym położeniu. Różnica polegała na tym, że Damon był zazdrosny o to, że tańczę z innymi mężczyznami. Ale w końcu pogodziliśmy się i jesteśmy znów szczęśliwą parą. Spojrzałam ca blondynkę i powiedziałam jej, że wszystko się ułoży. Ta uśmiechnęła się krzywo.
-Posłuchaj, skoro pomiędzy mną a Damonem jest już dobrze, to pomiędzy Tobą i Tylerem też będzie – powiedziałam i sięgnęłam po kieliszek.
-Tylko, że ja chyba czuję coś do Klausa.
Słysząc te słowa szklane naczynie wyślizgnęło mi się z rąk i rozbiło się o dywan. Spojrzałam w dół. Rozbite kawałki szkła i czerwone wino sprawiły, że jeszcze nie tak dawno piękny dywan braci Salvatore teraz wyglądał przerażająco. Kiedy Damon to zobaczy, to z pewnością mnie zabije. Wstałam i pobiegłam w kierunku kuchni, gdzie zaczęłam szperać w szafie, próbując sobie przypomnieć co zrobić w przypadku plan z wina. Otworzyłam kolejną szafkę i znalazłam tam sól. Już miałam patrzeć dalej, gdy nagle zatrzymałam się. Sól. To było to. Porwałam woreczek oraz deskę i wróciłam do salonu. Szybko pozbierałam szkło na deskę, rozerwałam worek i posypałam plamę białymi kryształkami. Przyprawa szybko wciągnęła część plamy, więc odgarnęłam ją i nasypałam kolejną warstwę. Tą samą czynność powtórzyła jeszcze parę razy i gdy w końcu dywan został wyczyszczony, wyrzuciłam zbite szkło, odniosłam sól i odkurzyłam tą, która zabarwiła się na czerwono. Usiadłam ponownie obok Care i nalałam sobie wina do kieliszka, który przyniosłam przed chwilą.
-Eleno? Domyślam się, że jesteś w szoku, ale ja…
-To zabrzmiało szalenie. Klaus jest… – zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Wiem i to mnie przeraża. Kiedy dzisiaj się źle poczuł, to ja… No cóż, po prostu bałam się i martwiłam.
-Od dawna tak masz? No, wiesz, od kiedy zmieniłaś swoje nastawienie co do niego?
-To się zdarzyło jakiś czas temu. No dobra, dłuższy czas temu. A dokładniej tuż po tym jak wróciłaś z Damonem z Nowego Jorku. Spotkałam się z Klausem w kawiarni i on wtedy spróbował powiedzieć mi, że mnie kocha, ale ja mu przerwałam, mówiąc mu, że jest żałosny, że wcale nie wie, co to jest miłość i na koniec powiedziałam, że nie mogłabym pokochać kogoś takiego jak on. Kiedy to powiedziałam i spojrzałam na niego poczułam się źle. Było mi przykro i chciałam go przeprosić i dotknąć, jednak nie zrobiłam tego i uciekłam. Później Klaus był znów w swoim ciele, więc zajęłam się Tylerem. I tak wszystko toczyło się wokół Ty’a, aż do dnia, w którym Klaus dał mi ten rysunku. Nadal byłam na niego zła, ale widząc mój portret uśmiechnęłam się do niego. Resztę już znasz.
Wciągnęłam powietrze do ust. Było tego trochę za dużo, jak na jeden raz. Upiłam łyk wina.
-Wow. – Tylko tyle byłam w stanie wydusić. – Wow – powtórzyłam.
-Wiem, że powinnam Ci powiedzieć, ale nie było okazji. Najpierw zamieszanie z Elizabeth, później Ty powraca, ja próbuję rozwikłać Elizabeth, Ty masz problemy z Damonem…
-Care, spokojnie nie obwiniam Cię. Szkoda tylko, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Ale skoro zaczynamy już być szczere to ja też coś mam. W sprawie tego całego zamieszania z Damonem, Stefanem i Klausem. Kiedy Ty się rozłączyłaś, zadzwoniła do mnie Elizabeth. Pytała się, jak się czują bracią, wtedy spytałam się jej co im zrobiła, a ona na to, że to nie jest sprawa na telefon. Dodała jeszcze…
-Zaraz, zaraz. Chcesz powiedzieć, że ta wywłoka – spojrzałam na nią karcąco, słysząc to słowo – może mieć coś wspólnego z tą sprawą?
-Nie może mieć, ale ma. Ona była przerażona. Ale najlepsze przed Tobą. Powiedziała, że wyjaśni nam wszystko jak tylko coś tam coś tam. Poczekaj – powiedziałam, widząc, że Caroline chce coś powiedzieć. – I gdy dotarła do ,,tylko” zamilkła, przeklęła i potem coś się tam stało. Kiedy ją zawołałam, w słuchawce rozległ się męski głos, który oznajmił mi, że Elizabeth nie jest w stanie teraz rozmawiać i rozłączył się.
-Wiesz, że to z pewnością może ułatwić nam pracę?
-Tak wiem. Wiem również, że powinnam była to powiedzieć od razu, a nie ukrywać tego, ale nie chciałam na razie o tym mówić i was martwić. Chciałam to przemyśleć.
-I co wymyśliłaś?
-Możliwe, że Elizabeth się znów komuś naraziła i teraz ten ktoś się na niej mści.
-Znowu?
-Tak, znowu – powiedziałam i streściłam jej całą sprawę z Elizabeth.
-Musimy zadzwonić do chłopaków i…
-Nie! Dajmy im ten wieczór wolny. Powiemy im jutro rano. Obiecuję.
Blondynka niechętnie się zgodziła i podkręciła muzykę. W niedługim czasie obie butelki wina zostały opróżnione, a my tańczyłyśmy w najlepsze.

~Elizabeth~

Zamrugałam kilka razy i przyciągnęłam się, co okazało się sporym błędem, bo zabolało mnie całe ciało. Najbardziej jednak bolała mnie szyja i kark. Położyłam się na ziemi, zaczynając głęboko oddychać.
Nie mam pojęcie, ile tak wytrzymałam, ale w końcu, nawet jak na wampira, miałam dość tak niewygodnego leżenia. Zebrałam się w sobie i, mimo strasznego bólu, doczołgałam się do najbliższej ściany, po czym usiadłam, opierając się o nią. Moja koszula momentalnie przesiąkła wilgocią. Jaskinia. Oto, gdzie jestem.
-Super. Pięknie. Świetnie. Idealnie. Cudownie. Fascynująco.
Powoli wyciągnęłam przed siebie dłonie. Chłód wody trochę złagodził ból, jednak wciąż ciało piekło mnie nie miłosiernie. Spojrzałam na ręce i zamarłam zaskoczona. Miałam pełno zadrapań i kilka głębszych ran, które wyglądały na dopiero co zasklepione. Mijały sekundy, minuty i nic. Uszkodzenia skóry wciąż były na moim ciele.
-Co się dzieje, do cholery?!
Nie ukrywam. Byłam przerażona. I to jeszcze bardziej niż wtedy, gdy dzwoniłam do Eleny. Właśnie. Telefon. Pomacałam moje kieszenie, ale to okazało się zbyteczne. Komórki bowiem tam nie było. Znalazłam tylko stary paragon za kawę. Rozejrzałam się dookoła. Ponownie nic. Skupiłam się dokładniej na wydarzeniach od chwili rozmowy z Eleną, której tak właściwie nie dokończyłam, bo przerwał mi ten chłopak, no, o, już wiem, Mark.
Dotknęłam szyi i poczułam silniejszy ból. Przejechałam ręką po karku i zdałam sobie sprawę z tego, co wywoływało bół. Kawałki drewna. Z trudem wyjęłam je i od razu poczułam się lepiej.
-Widzę, że już czujesz się lepiej. – Usłyszałam Jego głos.
-Dzięki za troskę.
Podniosłam głowę i zerknęłam na postać mężczyzny. Biała koszula była idealnie wyprasowana, a ciemne dżinsy były dokładnie dopasowane do jego figury.
-Nie musisz być sarkastyczna.
-Nie musisz być sarkastyczna – powtórzyłam, parodiując go.
-Uspokój się, Elizabeth – warknął, a w jego oczach błysnęły ogniki gniewu.
-Jak mam być spokojna, kiedy każesz tej swojej marionetce, Markowi, wbić mi strzykawkę z werbeną w szyję, potem każesz mu przywlec mnie do siebie, gdzie wyżywasz się na mnie i wbijasz we mnie jakieś małe, drewniane świństwa, by na koniec wrzucić mnie do jakiejś jaskini?
Mężczyzna wydawał się być zdziwiony. Widać trafiłam idealnie w opis mojego położenia od czasu zemdlenia, aż do ocknięcia się w celi.
-Jak na to wpadłaś?
-Jestem mądrą i inteligentną dziewczynką, domyśliłam się. Poza tym, na Twoim miejscu, nie zatrudniałabym takich idiotów do takiej roboty. Ten Twój Mark nie umie zachowywać się cicho i jest wyraźnie nie douczony. Powinien pamiętać, że musi chwilę poczekać, zanim zacznie coś robić. Poza tym, to miejsce nie wygląda na miejsce przeznaczone do tortur, ale twoja sala już tak, więc sam wiesz. Logiczne myślenie – powiedziałam, odgarniając włosy z nad czoła. – Ale jest coś czego nie wiem. Co ze mną zrobiłeś?
Jego śmiech mnie przerażał. Brzmiał jak śmiech jakiegoś mordercy. Niepewnie wstałam (wciąż opierając się o ścianę) i spojrzałam na niego.
-Tak, to jest niezwykle zabawne, ale może powiesz mi z czego się śmiejesz, McPatill, huh?
-Aż tak bardzo to Cię interesuje? – Rozbawienie w jego głosie zdecydowanie mi się nie spodobało.
-Wiesz, jak mam się śmiać, to muszę wiedzieć co Cię tak bawi.
Simon zamilkł i spojrzał na mnie gniewnie. Wściekły począł się zbliżać. Normalnie każdy, kto go zna, na moim miejscu już by się bał i kulił ze strachu, ale ja nie. Ja zawsze musiałam działać inaczej, co często prowadzi do licznych awantur i sytuacji podobnych do tej. Cóż, po prostu wychodzą lata spędzone z Klausem i lata spędzone na podglądaniu moich braci (no dobra, głównie na podglądaniu Damona. Ale czy to moja wina, że to zawsze Ci najstarsi bracia prowadzą ciekawsze życie?).
-McPatill, żądam wiedzy na temat mojego aktualnego położenia. Żądam również wiedzy na temat mojej przyjaciółki. Spełniłam Twoje żądania, więc oddaj mi ją.
-Spełniłaś moje żądania? To interesujące – powiedział, a ja spojrzałam na niego zdziwiona, jednak coś zmusiło mnie do nie myślenia nad tym wszystkim.
Tym czymś był nagły, zaskakujący ból w klatce piersiowej. Czułam, że ,,coś” zaciska się na moim martwym sercu. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że moja koszula przesiąka krwią. Dotknęłam tego miejsca i odkryłam w nim ranę. Drżącymi rękami odpięłam pierwsza dwa guziki ubrania i ujrzałam sporą dziurę po lewej stronie mojego ciała. Traciłam krew w dość szybkim tempie, czego konsekwencją było moje pogarszające się z każdą chwilą samopoczucie. Odruchowo przejechałam opuszkami palców po twarzy, ale była ona normalna. Wiecznie młoda, gładka i piękna. Cała ta sytuacja zaczynała mnie coraz bardziej przerażać. Nawet moje całe opanowanie było na nic. Do głowy przychodziło mi tylko jedno rozwiązanie, tłumaczące tą sytuację, jednak było ono absurdalne.
-Coś Ty mi zrobił? – pisnęłam. – Ja nie mogę być człowiekiem. To nie jest możliwe. Całe to lekarstwo na wampiryzm to bujda. Bajka. Legenda. Mit.
-Zamknij się, Elizabeth! – rozkazał, a ja nagle straciłam głos.
To ,,coś” zacisnęło się mocniej na moim sercu. Tymczasem czarownik znalazł się tuż obok mnie. Dotknął mojej twarzy a ja zadrżałam ze strachu. Czułam, że w moich oczach zbierają się łzy. Chciałam zapłakać, ale widziałam, że tak pokażę mu moją słabość.
-Spokojnie, maleńka. Nadal masz te swoje kiełki i jesteś nieśmiertelna. – W moich oczach zabłysnęła nadzieja. – Tak. Nadal jesteś wampirem.
Oparłam głowę o skały i pozwoliłam pojedynczej łzie szczęścia spłynąć po policzku. Wciąż jestem wampirem. Jednak wciąż pozostaje pytanie. Czemu moje poprzednie rany wciąż są widoczne, a ta na sercu wciąż krwawi?
-A jeśli chodzi o to, co Ci zrobiłem, to postanowiłem na Tobie trochę poćwiczyć.
Jego oczy ponownie błysnęły niebezpiecznie, a ja straciłam zdolność do racjonalnego myślenia. Wiem, że Simon coś ze mną robił, ale nie wiedziałam co to było. Nagle coś się zmieniło. Do jaskini ktoś wpadł. Mężczyzna oderwał się ode mnie i zajął się tym kimś. W pewnej chwili ktoś z nich upadł. Zwycięska osoba zbliżyła się do mnie. Zmusiłam się do zmrużenia oczu i dostrzegłam, że ta osoba pochyla się nade mną. W tej chwili moje niespodziewanie powróciły. Zamrugałam kilka razy i zauważyłam tego kogoś. Osoba, która wygrała pojedynek miała długie ciemne włosy, zielone oczy i piegi.
-Użyłam jednej z Twoich sztuczek. – Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie promienie. – Tej z udaniem osłabienia. Ale teraz pośpieszmy się. On zaraz się obudzi.
Brunetka pomogła mi wstać i skierowaliśmy się w stronę wyjścia, majaczącego w oddali. Przeciskaliśmy się przez kamienne korytarze, aż po kilku minutach ujrzałam lampy. W końcu kamienie zamieniły się w posadzkę, a pochodnie w normalne lampy ścienne. McPatill samym swoim upodobaniem potrafił przerażać. Kto normalny buduje dom nad plątaniną podziemnych korytarzy? Szybko skierowaliśmy się w stronę schodów i gdy tylko do nich dotarłyśmy, uśmiechnęłam się. Udało nam się! W tej właśnie chwili zauważyłam Marka, który ponownie mnie zaatakował. Nim ponownie straciłam świadomość zarejestrowałam jedno: w pobliżu nas znalazło się kilka wrogów.

Promienie słońca muskały moją skórę, a dźwięk cichych obrotów silnika przyjemnie muskał moje uszy. Powoli otworzyłam oczy.
-Trzymaj. – Usłyszałam, a po chwili na moich kolanach pojawiła się torebka krwi.
Błyskawicznie ją opróżniłam i powoli wyprostowałam się. Zerknęłam na swoją klatkę piersiową. Rana zasklepiła się, jednak wciąż była widoczna. Nadal martwił mnie ten fakt, jednak cieszyłam się, że ból zniknął. A jeśli chodziło o moje ręce, to liczne zadrapania zamieniły się na ledwo widoczne różowawe ślady. Obróciłam się, otwierając podróżną lodówkę. Wyciągnęłam ze środka kilka worków krwi, zamknęłam lodówkę i usiadłam na siedzeniu. Rozerwałam gwałtownie woreczek, rozlewając część jego zwartości na spodnie i koszulę. Pozostały płyn błyskawicznie znalazł się w moim gardle, otulając go jak koc. Mimo to zadrżałam. Nie przepadałam za piciem zimnej krwi. Nadal byłam głodna, więc podniosłam z kolan kolejne opakowanie.
-Zostaw coś dla mnie – powiedziała dziewczyna.
-Ty miałaś czas, żeby dojść do siebie. Teraz moja kolej – warknęłam i powróciłam do picia.
-Uspokój się, bo zaraz Cię wyrzucę.
-Nie zrobisz tego.
-Jesteś tego pewna? – Serena zerknęła na mnie.
-Oczywiście, bo to jest mój samochód – odpowiedziałam, wyrzucając do reklamówki pusty worek. – Poza tym, za bardzo mnie kochasz, by to zrobić – dodałam, patrząc się na nią.
-Tak myślisz?
-O faktach się nie dyskutuje, Serenado – odparłam, posyłając jej mój cudowny uśmiech.
-Jeśli jeszcze raz powiesz do mnie ,,Serenada” to obiecuję Ci, że…
-…przebiję Cię kołkiem, napcham Cię webrną, naślę na Ciebie stado wilkołaków, wrzucę Cię do wody, zamknę Cię w palącym się pomieszczeniu, wyrzucę Cię z auta. O czymś zapomniałam?
-Wyrzucę Cię na słońce bez pierścienia. I znalazłabym jeszcze kilka sposób – mruknęła, a po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać.
-Cieszę się, że Cię widzę.
-Ja również, Elizabeth. Jak Ty sobie poradziłaś beze mnie?
-Było ciężko, jednak jakoś dałam radę – wyznałam znad woreczka 0RH-, a po chwili obie znów zaśmiałyśmy się. Szybko jednak spoważniałam i spojrzałam na nią. – Jak dałaś sobie radę z całą tą zgrają? Przecież ich było co najmniej pięciu.
-Udało mi się tylko dlatego, że tamte wampiry były młode.
-A my niby jesteśmy stare?
-Ja nie, ale Ty już tak – oznajmiła i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
-Milutka jesteś, nie ma co.
Ona tylko wzruszyła ramionami i skupiła się na drodze. Pokazałam jej język i odetkałam kolejny worek, delektując się zawartą w nim krwią. Tego było mi trzeba. Oblizałam usta Podobnie postąpiłam z ostatnim i po posiłku znów odwróciłam się do tyłu. Moja torba z ubraniami leżała w bagażniku, więc zaczęłam grzebać w tej należącej do wampirzycy. Po jakiejś minucie wyciągnęłam z niej w miarę czystą parę dżinsów, jasnoróżową bluzkę z krótkim rękawem, czarny sweterek na guziczki oraz kosmetyczkę. Z tym łupem powróciłam na moje poprzednie miejsce. Porządnie się nagimnastykowałam, ściągając moje zniszczone ubranie i wciągając na siebie te, które należało do mojej przyjaciółki.
-Ktoś Ci pozwolił je wziąć? – spytała z udawanym oburzeniem.
-Ty też robisz podobnie – odparłam, zbywając ją. – Która godzina?
-Dochodzi trzecia.
-Wciąż poniedziałek, nie?
-Tak, wciąż poniedziałek.
Rozejrzałam się dookoła, jednak tereny nizinne, przez które przejeżdżałyśmy, nie mówiły mi zbyt wiele. Wyciągnęłam z kosmetyczki chusteczki do demakijażu i przetarłam nimi całą twarz. Nie chciałam się teraz bawić w upiększanie, więc wyciągnęłam tylko tusz i puder, który okazał się dla mnie za ciemny.
-Nie masz może czegoś jaśniejszego? – zadałam jej pytanie, machając puderniczką.
-Z tyłu, na wycieraczce, gdzieś leży Twoja torebka – odpowiedziała, szybko patrząc się na przedmiot w mojej dłoni. – Z tego co wiem, to zawsze coś tam masz.
Wrzuciłam kosmetyki do torebeczki i odłożyłam ją na miejsce. Pochyliłam się, sięgnęłam po torebkę i podniosłam ją. Pierwsze rzeczą, która mnie w niej zaskoczyła była jej lekkość. Obróciłam się przodem do kierunku jazdy i otworzyłam ją.
-Nie – szepnęłam, wyrzucając wszystko na kolana. – Nie! – powtórzyłam.
-Co się stało?
-Tutaj była księga – oznajmiłam i zerknęłam na wampirzycę. – Gdzie ona jest?
-Jak uciekałam z Tobą, to wypadło mi wszystko. Zdążyłam pozbierać tylko to, co jest w środku.
-Musimy tam wrócić.
Serena zahamowała z piskiem opon. Spojrzała na mnie przerażona i nie zdążyła nic powiedzieć, bo osoba która jechała za nami, chcąc uniknąć zderzenia, skręciła nagle i wjechała w drzewo. Moja przyjaciółka zjechała na pobocze, gdzie zgasiła silnik. Nie mogła się ruszyć. Ja również nie byłam w stanie nic zrobić, ale gdy usłyszałam, że kolejny pojazd zatrzymuje się włączyłam światła awaryjne. Wysiadłam z pojazdu i wyciągnęłam z bagażnika trójkąt i położyłam go przed moją Hondą. Mężczyzna, który zatrzymał się za nami również wyciągnął figurę i położył ją za swoim Chevroletem. Poleciłam mu zadzwonić na pogotowie, a sama podeszłam do zniszczonego samochodu. Przód i drzwi od strony kierowcy były zniszczone, jednak auto nie sprawiało zagrożenia. W środku siedziały dwie osoby, z których jedna była przytomna, a druga nie. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i przykucnęłam.
-W porządku?
-Tak.
Mężczyzna odpiął pas i wyciągnął postawił jedną nogą na ziemię. Błyskawicznie położyłam dłoń na jego ramieniu. Ten strzepnął ją i spróbował wyciągnąć drugą nogę. Ponownie go powstrzymałam, jednak tym razem użyłam do tego siły.
-Nie radzę. Niech pan usiądzie. Boli pana coś?
-NIC MI NIE JEST! – warknął i znów chciał wstać.
Nie chciałam się z nim użerać, wiem zmusiłam go do kilku rzeczy. Między innymi do pozostania na miejscu i pozwoleniu mi udzielenia mu pomocy. Szybko skoczyłam do swojego samochodu. Wyciągnęłam z niego apteczkę i zapukałam w szybę. Moja przyjaciółka wyszła z samochodu i oparła się o jego bok.
-Rusz się, S. Pogadaj z nim. – Wskazałam głową na mężczyznę, który rozmawiał przez komórkę. – Zahipnotyzuj go. Powiedz mu, że zatrzymaliśmy się w tym samym czasie i nic nie wiemy na temat wypadku. Jak przyjechaliśmy, to oni już byli na drzewie.
Brunetka pokiwało głową, a ja, podrzucając apteczką, wróciłam do rannych. Założyłam rękawiczki i szybko zajęłam się raną głowy. Zranienie niebyło duże, a z moją samokontrolą nie było aż tak źle, więc bez problemu poradziłam sobie z żądzą krwi. Potem zajęłam się kilkoma jeszcze mniejszymi ranami i poleciłam mu usiąść z tyłu, po czym otuliłam go folią.
Usiadłam na brzegu fotela z przodu i zerknęłam na kierowcę. Ten wyglądał o wiele gorzej. Ze mną też było gorzej. Zignorowałam kawałki szkła i oprałam się o siedzenie. Przymknęłam oczy, zaczynając oddychać przez usta. Gdy się już uspokoiłam, zerknęłam na mężczyznę. Słyszałam jego oddech i bicie serca, więc nie musiałam wyciągać go z pojazdu.
Dotarł do mnie komizm całej sytuacji. Zabieram ludzkie życie a tutaj bawię się w doktora Hausa. Nie, mam lepszy pomysł na daną sytuację. Udaję Carlisle’a Cullena. Tylko z tą różnicą, że nie jestem aż tak odporna na działanie krwi jak on i nie mam oporów by wyssać ją z kogoś. Jestem pokręcona, nie ma co. Ale skoro zaczęłam już pomagać to dokończę to.
-Dobra, Elizabeth. Czas do roboty – mruknęłam do siebie, a następnie strzeliłam kościami.
Sięgnęłam do apteczki i wyciągnęłam gazę. Przyłożyłam ją do rany, a na całość nałożyłam rozciągliwą siateczkę, której nazwa wyleciała mi z głowy. Nie wyczuwałam już żadnej krwawiącej rany, która mogłaby zagrażać jego życiu, więc wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki i otworzyłam bagażnik i wyciągnęłam drugą apteczkę. Z jej środka wyciągnęłam folię życia. Swoją drogą, to ciekawe czemu akurat folia życia? To takie banalne. Niemniej jednak rozwinęłam ją i okryłam nieprzytomnego kierowcę. Kiedy kończyłam to robić, w oddali usłyszałam sygnał karetki.
Wygramoliłam się z pojazdu i zanim ambulans dotarł na miejsce wypadku, zahipnotyzowałam przytomnego mężczyznę, mówiąc mu, że ja i Serena nie mamy nic wspólnego z wypadkiem Poleciłam mu również przekonać jego towarzysza do tej wersji zdarzeń, gdy tylko on się obudzi. Ratownicy szybko przyjechali i zajęli się rannymi. W między czasie odbyłam z nimi jakże interesującą rozmowę dotyczącą wypadku i tego, co zrobiłam z poszkodowanymi. Niestety przyjechała policja i musieliśmy złożyć wyjaśnienia. Funkcjonariusze mieli tylko nas za świadków, więc, gdy tylko skończyli przesłuchania, puścili nas wolno.
Usiadłam na miejscu kierowcy i zapukałam nerwowo w kierownicę. Otworzyłam okno i zawołałam przyjaciółkę, która zerknęła na mnie i zajęła miejsce obok mnie. Przekręciłam kluczyk i sprawnie zawróciłam samochód.
-Zwariowałaś – powiedziała Serena, patrząc na mnie.
-Oczywiście. Nigdy nie byłam normalna – oznajmiłam, uśmiechnęłam się i włączyłam muzykę w radiu.
-Zawróć. Nie chcę tam wracać.
-Dobrze – niechętnie się zgodziłam. – Ale i tak musimy wrócić. Zostawiłam coś Birmingham.
-Elizabeth, błagam Cię! Wyjedźmy jak najszybciej z tej przeklętej Alabamy.
-Wyjedziemy jak tylko odzyskam moją własność z Birmingham. A teraz skoro jesteśmy w Alabamie i jedziemy do Birmingham, to zaśpiewamy Sweet Home Alabama – oświadczyłam i pogłośniłam piosenkę zespołu Lynyrd Skynyrd.
-My nie jesteśmy w domu – przypomniała mi, siadając wygodniej w fotelu.
-Cicho bądź. Psujesz mi zabawę – mruknęłam i wbiłam jej łokieć w żebra.

~Damon~

Było słoneczne popołudnie. Siedziałem w salonie z Eleną, nigdzie nie było Stefana, piłem najlepszy alkohol na świecie, obok mnie siedziała najwspanialsza dziewczyna na świecie, która na dodatek była moją dziewczyną i oboje mieliśmy cudowne pierścienie chroniące nas przed zabójczym, jak dla nas, działaniem słońca.
Piękny dzień, nie prawdaż? Po prostu żyć nie umierać. Jednak było coś, co zakłóciło ten uroczy dzień.
-Słucham? – spytałem, gdy brunetka skończyła opowiadać.
-Naprawdę nie chciałam Cię okłamywać, ja tylko… – Elena jak zwykle zaczęła się tłumaczyć.
Odłożyłem pustą szklankę na stół i chwyciłem dłonie dziewczyny w swoje.
-Powiedz mi tylko, kiedy dzwoniła Elizabeth i co mówiła.
-Wczoraj wieczorem. Chwilę po tym jak straciłeś przytomność. Ona wiedziała co się stało i była przerażona. Pytała się o was, ale nie zdążyłam jej nic powiedzieć. Tam coś się później musiało stać, bo słyszałam jakiś męski głos. Nie chciałam tego mówić wcześniej, bo już wtedy byłeś zmartwiony. Nie chciałam Cię jeszcze bardziej obciążać. I wiesz…
-Cii, Eleno. Elizabeth kontaktowała się jeszcze?
-Nie.
-Trzeba zadzwonić do Klausa.
-Caroline z nim rozmawia.
-Blondi?
-Zaufaj mi, nie chcesz znać szczegółów.
-Skoro tak mówisz.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i postanowiłem zadzwonić do Elizabeth, ale ta jak zwykle nie odebrała telefonu, więc nagrałem się na pocztę. Bałem się o nią. Przez tak krótki okres czasu już nie raz zalazła mi pod skórę, jednak jest ona moją siostrą. Jedyną siostrą, jeśli mam być dokładny. Zmartwiłem się o nią. Może i nie znałem jej dobrze, ale przywykłem już do niej, dlatego też strasznie się ucieszyłem, gdy wysłała mi wiadomość.
Nie mam ochoty ani zamiaru z Tobą teraz rozmawiać.
Jeśli zmienię zdanie, to zadzwonię.
Czuję się dobrze,
E.
Wywróciłem oczami. Młodsze rodzeństwo. Elizabeth zachowywała się gorzej niż Stefan. Sam nie wiem, czemu tak usilnie próbuję się z nią skontaktować. Może dlatego, że jest dziewczyną i nie muszę się obawiać, że stracę przez nią Elenę. A może to wynik złożonej obietnicy? Postanowiłem ją trochę podenerwować i wysłałem jej zaczepnego smsa.
Wtedy to ja nie będę miał ochoty ani zamiaru na rozmowę.
D.
Na jej reakcję nie musiałem czekać długo.
Tak, tak. Uważaj, bo w to uwierzę. Tak dla przypomnienia, to Ty kolejny raz próbujesz się ze mną skontaktować, więc wiesz...
Uśmiechnąłem się. Elizabeth wie jak skutecznie zdenerwować człowieka. Wywróciłem oczami i zacząłem konwersację z siostrą.

~Serena~

-Zdecydowanie Ci odbiło – powiedziałam, widząc co Elizabeth trzyma na ramieniu.
-Możliwe – mruknęła, otwierając drzwi. – Ale musisz przyznać, że jest on słodki.
-Najpierw wymyślasz jelenia na drodze, teraz przynosisz mi psa... Co się z Tobą działo? Jesteś chora czy coś? – spytałam, dotykając jej czoła.
-To niejaki byle pies – odparła, strącając moją dłoń. – To golden retriever, a jego imię to Rocky – oznajmiła moja przyjaciółka i położyła małą białą kulkę owiniętą w kocyk do kartonu, leżącego na wycieraczce.
-Odbiło Ci.
-No cóż, komuś musiało – stwierdziła i zaśmiała się. - A teraz chodź. Wyjeżdżamy z tej przeklętej Alabamy, jak to sama powiedziałaś – dodała, wchodząc do samochodu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest dla mnie jak skarb. Dzięki nim wiem, że mam dla kogoś pisać, wiem, że na tym świecie są ludzie, którzy cieszą się z każdego nowego rozdziału i czekają niecierpliwe na każdą kolejną część wytworu mojej wyobraźni.
Za każde kolejne serdecznie dziękuję,
Claire.